czwartek, 29 kwietnia 2010

Co zrobić, żeby przestać uwielbiać?

Co zrobić, żeby przestać uwielbiać? Ale przestać uwielbiać tak, by w tym miejscu nie czuć pustki; by nie bolał widok; by myśli nie pętały umysłu i nie paraliżowały zmysłów.


Z retoryki…
Z góry zakładając, że istnieje możliwość zaprzestania? A jeżeli nie istnieje? Jeżeli w głębi, z tyłu głowy, na dnie, w skazie jednej z wielu na ciele pozostaje choć część, która przypomina nam o sobie regularnie – w stanach skrajnego załamania emocjonalnego, depresyjno-nostalgicznych wieczorkach, sentymentalnych wspominkach wymuszonych przez sytuację na którą wpływu mogliśmy nie mieć. Nie sądzę, że można coś co w bycie-skowycie miłosnym wpłynęło wprost do naszej świadomości, napawając radością na lepsze jutro – wymazać, ot tak. Zapewne, istnieje możliwość zapomnienia, zobojętnienia – ale czy będzie to ‘koniec ostateczny’?

Definicyjnie łatając.
Czymże jest uwielbienie jak nie tą czułością, którą obdarowujemy drugiego człowieka, człowieka zdecydowanie. Szczególnym stanem psychiki ludzkiej, który spowija całe ciało, wstępuje bezpośrednio na zachowania, wrażenia. Dotyka wrażliwości, urzeka ją wręcz. Ubezwłasnowolnia w pewien sposób.  Czy możemy uwielbiać rzecz? Zwierzę? Pewnie odpowiednio definiując słowo ‘uwielbienie’ – tak. Ale uwielbienie owo polega bardziej na istotach przyziemnych – wyglądzie, zachowaniu, właściwościach. Miłością jest uwielbienie, bezgranicznie opiewające ten idealny stan pomiędzy dwojgiem dusz. Kiedy miast słów wystarczą tylko ciepłe oddechy, kokietująco milczące uśmiechy. Kiedy w jednej chwili czujesz nagły napad emocji, pozytywnych uczuć w takim natężeniu, jakiego przez całe życie odczuć nie potrafiłeś. Kiedy jedno spojrzenie daje więcej sił witalnych niż tydzień w SPA.

Zbrodnia decyzyjna.
Czy nadal mam wierzyć, że to najprawdziwsze z prawdziwych, niczym nieudawane złączenie postaci może zostać zatrwożone? A jeżeli tak. To czy jedna z osób przypadkiem nie pomyliła adresu? Kontynuując wątek, czy druga z osób, która zaangażowała się w swoich stu procentach może z tym zerwać? Pewnie tak. Ze wszystkim można skończyć. Czasami więc trzeba popełnić decyzję…

Znój, który przenika osobnika starającego się umorzyć postępowanie uwielbienia…
Czas, czas, czas – nieubłaganie doświadcza nas na co dzień, czasem nie zdążymy wydać ni jęku, ni krótkiego dźwięku sprzeciwu. Wszystko dzieje się obok czasu, ale zarazem na jego fali. Czas obserwuje całą naszą historię. Potrzebujemy, żeby trochę go upłynęło. Aby poniósł nas na powierzchni, dając spokojnie odetchnąć… Mamy siły, staramy się pustkę ową po drugim człowieku zakopać. Chcemy rewanżu, zemsty. Nie możemy jednak nienawidzić. To uczucie równie silne uwielbieniu – ogołaca nas z zbyt wielu sił. Dostrzegamy, że możliwość rekompensaty pozwala nam odetchnąć. Rekompensatą jest – paradoksalnie -  motywacja, motywacja by dorównać obiektowi naszych westchnień, by pod każdym względem go pokonać. Wstępując na jego poziom, przewyższając, uśmiechamy się i to już tylko z politowaniem. Cała nasza negatywna moc, złe wspomnienia najlepszego czasu w naszym życiu przemienione zostają – jak najbardziej naturalnie – w siłę podwyższającą morale, budującą motywację. Dzięki życiowej wpadce wydostajemy się z życiowego dołu. Rozkładamy żagle i płyniemy niczym Titanic, który nie zatonął po spotkaniu z górą lodową, lecz umocnił się i zaczął działać sprawniej. Na ruinach budujemy fundamenty trwalsze, mocniejsze – opiewając lekką gracją.

Doprawiając owocem wysublimowanej refleksji…
Jeżeli możliwym jest, że da się uwielbiać i można owego zaprzestać, najlepszą ideą wydaje się samozaparcie, wewnętrzne wyczulenie. Właśnie owa wrażliwość pozwoli nam zmienić typ energii, cieszyć się życiem w sposób inny, alternatywny. Najgorszym ze złych rozwiązań byłaby wcześniej wspomniana zemsta, odczłowieczające pozbawienie wrażliwości na drugiego człowieka, która sama w sobie ukierunkowuje całe nasze skupienie na obiekcie, którego wolelibyśmy nie znać.  Nie zatracajmy nigdy wrażliwości, tej prawdziwej, schowanej gdzieś pod czterdziestoma rodzajami uśmiechów, kilkoma grymasami niezadowolenia, wymuszonymi okruchami łez czy śmiesznymi minami rozzłoszczonych besserwisserów.

Po cóż iść po linii najmniejszego oporu?
Czy uwielbienie najlepiej zastąpić innym? Bo też owa wątpliwość występuje. Nie sądzę. Można być samotnym i w pełni spełnionym. Istnieje bowiem ryzyko, że szybkie przerzucenie uczuć, spowoduje zmarginalizowanie obecnego partnera . Zmarginalizowanie, umniejszenie, ‘ubezwartościowienie’(nie ubezcennościowienie). To też najbardziej egoistyczne z możliwych rozwiązań. Egoistyczność nasycona pejoratywnie mocniej niż zazwyczaj. W pierwszym wypadku własny egoizm pomaga nam, nie niszczy nikogo, prowadzi do celu i gratuluje zwycięzcy. W wypadku drugim, starając się porzucić myśli zagmatwane, rozgoryczenie duszy – mordujemy bezprawnie wnętrze drugiego człowieka, który nie zasłużył na to – bo nikt na to zasługiwać nie może… ot tak zakładając. Wyroku w zawieszeniu nie oczekujmy.