sobota, 23 października 2010

czwartek, 21 października 2010

Poznanie (III)

Poniedziałek, szósta rano, słońce ledwo co wyjrzało zza horyzontu. Kilka chmurek, lekki wiatr, jakby bryza, tylko, że Wiktor nie był nad morzem, a w swoim własnym domu, stał na tarasie. Znów zaczęło kropić, poczuł kilka kropel na twarzy, zobaczył zamazane plamki na okularach. Kurwa mać – powiedział niby szeptem. Kurwa! Kurwa! Kurwa! – teraz już krzyczał. Nawet przeszło mu przez myśl aby skoczyć, skoczyć raz i mieć wszystko z głowy, spokój na zawsze, jednak zreflektował się, przypomniał ojca… Spojrzał na zegarek, uświadomił sobie, że zaraz pobudzi wszystkich ludzi, że znów będą mieli pretensje, zamilkł. Ale sam w sobie krzyczał, niemiłosiernie się darł. Jest coraz gorzej- powtarzał w duchu. Otworzył książkę telefoniczną, już wiedział która myśl w jego głowie przejęła władzę. Zadzwoni, umówi się na wizytę, pójdzie do psychologa. Skoro sam sobie nie radzi, przecież po to on jest, żeby iść do niego i sobie pomóc. Jeszcze przez chwilę wstydził się, że tak sobie wyobraził sytuację, głupio mu się zrobiło, że sam sobie nie radzi, że jest słaby, a może nawet bezwartościowy. Spojrzał na to jeszcze z innej strony, pomyślał, że do psychologa chodzą ludzie z problemami.. A on? Nic go nie spotkało, śmierć ojca, samobójcza, przecież to było dawno, nie pamięta już, nie liczy się. Jaki to mogło mieć wpływ na jego psychikę? Myślał i rozważał. A może jednak iść, przecież tracił pasję bez której nie umiał żyć. Myśli walczyły ze sobą niby Juliusz Cezar z Pompejuszem Wielkim. Zresztą to była jedna z jego wad, zawsze za dużo myślał, ten brak spontaniczności, zdecydowania. Zawsze tylko myśli, pytania a w konsekwencji strach. Pewnego dnia, przy dobrym humorze, nawet sam stwierdził, że już jest nudny z tym myśleniem, ze chciałby się zmienić, choćby dla zabawy. I myśli o zmianie wciąż w jego głowie się kłębiły, ale brak odwagi i samozaparcia powodował, że nic z nich nie wynikało. Dlatego wyszukanie numeru do specjalisty było przełomem. Minęły jeszcze dwa dni, nim był już w miarę pewien jak chce postąpić. Zadzwonił i umówił się na pierwsza wizytę w sobotę o godzinie 16:30. Minęło kilka godzin, a on już czuł, że źle zrobił, że wtedy jak był zdecydowany, trzeba było od razu, ale teraz, on już nie chce, wyjdzie na idiotę, po co? W sobotę od rana padało i Wiktor poszedł na spacer w stronę kliniki, była 16:22 stanął przed drzwiami, a właściwie były to dla niego wręcz wrota, wrota zamknięte na wielką kłódkę przez jego umysł. Odwrócił się więc i odszedł. O 16:40 dostał telefon z zapytaniem gdzie jest? Dlaczego się nie zjawił? Był zawstydzony, zaczął się głupio tłumaczyć, znów nabrał ochoty, żeby jednak pójść, miły głos sekretarki wcale go nie karcił, uprzejmie badał o co chodzi. Wiktor jednak bał się zapytać czy może jeszcze przyjść i postanowił zakończyć rozmowę, w pół zdania sekretarki powiedział: ‘Przepraszam, dowidzenia’ i pośpiesznie nacisnął czerwoną słuchawkę, byle tylko nie słyszeć co ona teraz mówi. Co gorsza - co teraz o nim myśli, że cham, że prostak, a może, że wariat. Przecież on nie jest wariatem, on tylko potrzebuje troszeczkę zrozumienia, żeby zmienić nastawienie. Ale któż mógłby mu pomóc, skoro on sam rezygnował, nim jeszcze zdążył zacząć działać.