poniedziałek, 26 listopada 2012

Nagość mnie nie podnieca.

Siadam z kumplem w jednym z warszawskich pubów. Zamawiamy piwo i zaczynamy rozmawiać. Tym razem o seksie. O tym dlaczego ludzie o seksie nie rozmawiają i o tym, że fajnie, że chociaż my to robimy (rozmawiamy!). Nie tyle między sobą (bo nic w tym dziwnego), ale w naszych różnorakich związkach i związkopodobnych relacjach. Jak zwykle wchodzimy w poetykę wielkich myślicieli XXI wieku i rozrysowujemy w naszych głowach najróżniejsze scenariusze. W pewnym momencie, mniej więcej po wypiciu połowy ciemnego, czeskiego trunku, przypomina nam się śmieszna książka o seksie, napisana dla nastolatków. Wyśmiewamy porady o masturbacji analnej gotowaną marchewką i inne perełki. Zatrzymujemy się na chwilę przy temacie pornografii.

Co z tym porno?
Oglądałem ostatnio porno, żeby zobaczyć jak wygląda na retinie (nowy ekran w macbookach o dużo wyższej rozdzielczości), nic nowego, nic ciekawego - skonstatował kumpel i tym dał mi do myślenia. Czy przeciętny człowiek w dzisiejszych czasach nie jest zniszczony przez wszechobecną nagość? Czy część problemów łóżkowych nie bierze się z jej nadmiaru? Myślę i myślę, i wymyśliłem.

Nagość mnie nie podnieca.
Wręcz przeciwnie, często nudzi. Zabieg marketingowy, który miał zwracać uwagę na produkty promowane przez seksownie wyglądających ludzi, nie działa już na mnie w najmniejszym stopniu. Działa wręcz przeciwnie, odrzucająco. Mam dość tego, że marketingowcy wciąż traktują mnie jak osobę, która kupuje sok ze względu na wzwód. Obserwując ludzi na ulicach, także dochodzę do wniosku, że prawie nikt nie zwraca już uwagi na roznegliżowane ciała na bilbordach. Mimo to wiele fanpejdżów na fejsbuku ciągle promuje swoje strony przez dodawanie zdjęć emanujących nagością. Ciekaw jestem, jak wiele osób lubi je po prostu dla zasady i wrażenia estetycznego, a ile z powodu przyjemniejszych doznań?

Kiedyś kawałek odsłoniętej nogi, czy klatki piersiowej był czymś pobudzającym. Teraz z każdej strony atakują nas wyuzdane/ni gimnazjalistki/ści, balonowe reklamy i te, co "za darmo dadzą ci puszki". Przez to nasze wymagania w łóżku rosną, bo na co dzień atakuje nas tyle bodźców, że na większość z nich się uodporniamy. W połączeniu z brakiem rozmów (seks=tabu) domyślam się, że znamy już podstawową przyczynę frustracji naszego społeczeństwa. Rodacy, do łóżek!





niedziela, 25 listopada 2012

Rozmawiajmy o seksie.

Rozmowy o seksie to niestety wciąż rzadkość w wielu związkach. Seks jest jednym z kluczowych czynników udanego związku i nie ma co tego ukrywać. Nie powinno się więc marginalizować jego roli, a tym bardziej unikać rozmów, udawać, że wszystko jest w porządku. Szczególnie, kiedy poziom satysfakcji partnerów z ich życia łóżkowego jest niski. 

Nie zupełnie moim zamiarem jest snucie domysłów z czego wynika takie podejście, czy to po prostu polska obyczajowość, czy to religia, pruderyjność. Wydaje mi się jednak, że jest to taki mix. Mix wynikający już z dawnych czasów, kiedy hipokryzja w temacie seksu przedmałżeńskiego sięgała zenitu.

Moje pytanie brzmi: Dlaczego o tym nie rozmawiamy?

Przyjaciółki twojej dziewczyny wiedzą dużo więcej o jej zadowoleniu (co gorsza o niezadowoleniu też) z waszych łóżkowych igraszek, niż ty sam. Przyjacielowi zwierzysz się w tym temacie, ale swojej drugiej połówce powiedzieć się wstydzisz. Niezależnie od płci i orientacji boimy się mówić o seksie. Dziwi mnie to tym bardziej, że Polacy są raczej czepliwym narodem, potrafią sobie wytknąć niemalże wszystko. Stereotypowo - mężowie zwrócą uwagę na przypalony obiad, żony na niezatankowany samochód. Ale ile razy kobieta powie, że ma dość leżenia na sobie jej sapiącego partnera, próbującego zadowolić tylko siebie? Ile razy mężczyzna wyzna, że chciałby spróbować czegoś nowego, a nie tylko ta misjonarska i misjonarska? Co więcej... jak już dojdzie do takiej konfrontacji, to jak często partnerzy potrafią się wzajemnie przed sobą otworzyć i przyznać sobie rację.

Rozmowy te jednak nie powinny być tylko rozmowami o problemach w łóżku. O seksie, mimo że jest dobry, można nadal rozmawiać, przez co powinien stać się jeszcze lepszy i bardziej satysfakcjonujący, a jeżeli myślimy o długich latach wspólnego życia, nudzie w tej sferze trzeba zapobiec. Najlepiej z wyprzedzeniem! Otwórzcie się więc na waszych partnerów/ki i rozmawiajcie. Bez zbędnej krępacji i pruderii.

piątek, 23 listopada 2012

*

Przeczytałem ostatnio, że prawdziwi pisarze piszą, reszta szuka wymówek. Zastanawia mnie kim jest prawdziwy pisarz, a kim jest reszta? Czy bezwartościowe pisanie jest lepsze niż jego brak?

Mam wrażenie, że to trochę jak budowanie dróg w Polsce. Budowniczy ma budować, inaczej jest dupa, nie budowniczy! Budują więc i budują. A z jakim skutkiem, każdy widzi.


M.

niedziela, 11 listopada 2012

Paranoje we dwoje. Polska i ja. 11 listopada.

Problemem współczesnej Polski , a przynajmniej części jej mieszkańców, coraz częściej są teorie spiskowe i brak zaufania do kogokolwiek. O ile nie byłoby w tym nic dziwnego i nic złego, gdyby (tak jak do tej pory) węszący spiski działali w swoim małym spiskowym światku, o tyle jeżeli quasi problem zaczyna pojawiać się w przestrzeni publicznej za przyzwoleniem mediów, z ust wodza jednej z czołowych polskich partii politycznych, to zaczyna dziać się źle.

Dziać źle, co oczywiste, zaczęło się już dawno, dawno temu. Można by nawet pokusić się o stwierdzenie, że nigdy nie było dobrze. W Polsce przeświadczenie o potrzebie kopania i gnojenia na każdym kroku władzy (którą, de facto sami wybieramy) jest tak duże, że nawet rząd utworzony z samych etyków i intelektualistów poległby. Problem jest w tym, że przeciętny Polak nie rozumie instytucji państwa. Nie ma pojęcia o mechanizmach administracyjnych! Wszyscy natomiast wiedzą, że jest źle, że powinno być inaczej, tylko jakoś pomysłów na zmiany nie widać. Nie widać dlatego, że często zmiany w dotychczasowym prawie i ich wprowadzenie mogłoby stworzyć jeszcze większy bałagan, i wygenerować jeszcze większe koszty. Nie oznacza to, że nie należy niczego zmieniać, oznacza  to jedynie tyle, że nie wszystkie zmiany mogą nastąpić tak szybko jak powinny. Niczyja w tym wina. 

Nie staram się teraz wybielić polskiej polityki. Stwierdzam jedynie, że za mało w krytyce społeczeństwa jest treści merytorycznych, a za dużo emocjonalnych. Czasami decyzje rządzących są absurdalne i abstrakcyjne, czasami decydenci manipulują, tworzą swoje gierki, układy, systemy - byle dorobić na boku, a przy okazji pozwolić dorobić całej rodzinie. Dlatego też w normalnym kraju dużą rolę odgrywają mass-media. 

Ostatnimi czasy jednak mamy kryzys zaufania wobec władzy i wobec mediów. Kryzys stworzony dzięki skrajnie prawicowym partiom. To co dziś śledzę, 11 listopada - Marsz Niepodległości, ONR. A wcześniej PiS, Rydzyk, TvTrwam. Ciężko spojrzeć na to inaczej. Byłbym w stanie zrozumieć brak zaufania do jeden stacji, natomiast przeglądając grafiki wyżej wymienionych ugrupowań, okazuje się, że już nie tylko TVN, ale i Polsat,  i TVP nas okłamują. 

Okłamują nas wszystkie media i wszystkie partie, poza tą jedną, wybraną przez Boga. Takie podejście i pranie umysłów ludzi popierających powyższe ugrupowania może być bardzo niebezpieczne w skutkach. Paranoję, którą odczuwają ci ludzie widać już dookoła. Pytanie brzmi - jak daleko to zajdzie? Przecież człowiek, który uważa, że cały świat uwziął się na niego, jest niebezpieczny dla społeczeństwa. A takimi informacjami bombardowani są współcześni ludzie skrajnej prawicy, okazuje się, że ludzie ci mogą oglądać programy jednej słusznej stacji telewizyjnej, słuchać jednego słusznego radia i czytać dwa, czy trzy słuszne pisma. Czy na prawicy właśnie umiera wolność słowa, poglądów?

Ze środowiskami lewicowymi, centrolewicowymi, centralnymi i centroprawicowymi jest o tyle lepiej, że potrafią oddzielić ziarno od plew, filtrować informację. Środowiska te, mimo różniących je poglądów, potrafią myśleć i osiągać w wielu sytuacjach konsensus. Jednak historia nam podpowiada, że najłatwiej rządzi się głupim ludem, wierzącym święcie w racje wodza, myślenie zawsze było tępione przez totalitarne władze.

Dziś będziemy znów mieć przykład jak nazywający się "prawdziwymi patriotami" ONR-owcy zniszczą kilka przystanków, wyrwą trochę kostki brukowej aby powybijać kilka okien, spalą jakiś wóz transmisyjny i pobiją gros ludzi idących w innych marszach. Taki to patriotyzm ludzi głupich, w ich przekonaniu muszą walczyć właśnie z głupotą, lewackim ścierwem i propagandą, ale w swoich górnolotnych wyobrażeniach nie potrafią skonstatować, że niszcząc infrastrukturę miejską, niszczą coś za co poniekąd sami płacą.

M.