czwartek, 6 grudnia 2012

Egzamin.


Jutro pierwszy egzamin. Pierwszy egzamin w tym roku akademickim, a co za tym idzie pierwsze prawdziwe emocje. W związku z powyższym powinienem naostrzyć piłę i rżnąć ostro zadany materiał. Jak zwykle chęci są, i jak zwykle wychodzi... jak zwykle! 

Zawsze w takich momentach, sytuacjach podbramkowych, przedegzaminowych, przypomina mi się, że... 
muszę posprzątać w kuchni. Pozmywać naczynia i umyć zlew. Piekarnik także długo już nie mógł się doprosić czyszczenia, dziś mu więc ulegnę. Gotowanie? Czemu nie! Z chęcią podskoczę do lodówki, przejrzę co jest, czego nie ma, może podjem tutaj coś, może tam. Kawka, herbatka, ciasteczko! Wyjątkowo krzywo zasłane łóżko - muszę coś z tym zrobić. Czuję się jak perfekcyjna pani domu! 

Mimo usilnych starań nie przeglądania internetowych portali rozrywkowych, informacyjnych, aukcyjnych itp. zawsze znajduję coś nowego, coś równie interesującego. Szkoda, że na co dzień mało mnie interesują przedegzaminowe czynności. Chwila! Muszę wyjąć pranie i wstawić następne (teraz kuchenne ścierki!). Bardzo żałuję, ale nic na to poradzić nie mogę. Taki już jest los studenta. Przywyknij albo zgiń.


poniedziałek, 26 listopada 2012

Nagość mnie nie podnieca.

Siadam z kumplem w jednym z warszawskich pubów. Zamawiamy piwo i zaczynamy rozmawiać. Tym razem o seksie. O tym dlaczego ludzie o seksie nie rozmawiają i o tym, że fajnie, że chociaż my to robimy (rozmawiamy!). Nie tyle między sobą (bo nic w tym dziwnego), ale w naszych różnorakich związkach i związkopodobnych relacjach. Jak zwykle wchodzimy w poetykę wielkich myślicieli XXI wieku i rozrysowujemy w naszych głowach najróżniejsze scenariusze. W pewnym momencie, mniej więcej po wypiciu połowy ciemnego, czeskiego trunku, przypomina nam się śmieszna książka o seksie, napisana dla nastolatków. Wyśmiewamy porady o masturbacji analnej gotowaną marchewką i inne perełki. Zatrzymujemy się na chwilę przy temacie pornografii.

Co z tym porno?
Oglądałem ostatnio porno, żeby zobaczyć jak wygląda na retinie (nowy ekran w macbookach o dużo wyższej rozdzielczości), nic nowego, nic ciekawego - skonstatował kumpel i tym dał mi do myślenia. Czy przeciętny człowiek w dzisiejszych czasach nie jest zniszczony przez wszechobecną nagość? Czy część problemów łóżkowych nie bierze się z jej nadmiaru? Myślę i myślę, i wymyśliłem.

Nagość mnie nie podnieca.
Wręcz przeciwnie, często nudzi. Zabieg marketingowy, który miał zwracać uwagę na produkty promowane przez seksownie wyglądających ludzi, nie działa już na mnie w najmniejszym stopniu. Działa wręcz przeciwnie, odrzucająco. Mam dość tego, że marketingowcy wciąż traktują mnie jak osobę, która kupuje sok ze względu na wzwód. Obserwując ludzi na ulicach, także dochodzę do wniosku, że prawie nikt nie zwraca już uwagi na roznegliżowane ciała na bilbordach. Mimo to wiele fanpejdżów na fejsbuku ciągle promuje swoje strony przez dodawanie zdjęć emanujących nagością. Ciekaw jestem, jak wiele osób lubi je po prostu dla zasady i wrażenia estetycznego, a ile z powodu przyjemniejszych doznań?

Kiedyś kawałek odsłoniętej nogi, czy klatki piersiowej był czymś pobudzającym. Teraz z każdej strony atakują nas wyuzdane/ni gimnazjalistki/ści, balonowe reklamy i te, co "za darmo dadzą ci puszki". Przez to nasze wymagania w łóżku rosną, bo na co dzień atakuje nas tyle bodźców, że na większość z nich się uodporniamy. W połączeniu z brakiem rozmów (seks=tabu) domyślam się, że znamy już podstawową przyczynę frustracji naszego społeczeństwa. Rodacy, do łóżek!





niedziela, 25 listopada 2012

Rozmawiajmy o seksie.

Rozmowy o seksie to niestety wciąż rzadkość w wielu związkach. Seks jest jednym z kluczowych czynników udanego związku i nie ma co tego ukrywać. Nie powinno się więc marginalizować jego roli, a tym bardziej unikać rozmów, udawać, że wszystko jest w porządku. Szczególnie, kiedy poziom satysfakcji partnerów z ich życia łóżkowego jest niski. 

Nie zupełnie moim zamiarem jest snucie domysłów z czego wynika takie podejście, czy to po prostu polska obyczajowość, czy to religia, pruderyjność. Wydaje mi się jednak, że jest to taki mix. Mix wynikający już z dawnych czasów, kiedy hipokryzja w temacie seksu przedmałżeńskiego sięgała zenitu.

Moje pytanie brzmi: Dlaczego o tym nie rozmawiamy?

Przyjaciółki twojej dziewczyny wiedzą dużo więcej o jej zadowoleniu (co gorsza o niezadowoleniu też) z waszych łóżkowych igraszek, niż ty sam. Przyjacielowi zwierzysz się w tym temacie, ale swojej drugiej połówce powiedzieć się wstydzisz. Niezależnie od płci i orientacji boimy się mówić o seksie. Dziwi mnie to tym bardziej, że Polacy są raczej czepliwym narodem, potrafią sobie wytknąć niemalże wszystko. Stereotypowo - mężowie zwrócą uwagę na przypalony obiad, żony na niezatankowany samochód. Ale ile razy kobieta powie, że ma dość leżenia na sobie jej sapiącego partnera, próbującego zadowolić tylko siebie? Ile razy mężczyzna wyzna, że chciałby spróbować czegoś nowego, a nie tylko ta misjonarska i misjonarska? Co więcej... jak już dojdzie do takiej konfrontacji, to jak często partnerzy potrafią się wzajemnie przed sobą otworzyć i przyznać sobie rację.

Rozmowy te jednak nie powinny być tylko rozmowami o problemach w łóżku. O seksie, mimo że jest dobry, można nadal rozmawiać, przez co powinien stać się jeszcze lepszy i bardziej satysfakcjonujący, a jeżeli myślimy o długich latach wspólnego życia, nudzie w tej sferze trzeba zapobiec. Najlepiej z wyprzedzeniem! Otwórzcie się więc na waszych partnerów/ki i rozmawiajcie. Bez zbędnej krępacji i pruderii.

piątek, 23 listopada 2012

*

Przeczytałem ostatnio, że prawdziwi pisarze piszą, reszta szuka wymówek. Zastanawia mnie kim jest prawdziwy pisarz, a kim jest reszta? Czy bezwartościowe pisanie jest lepsze niż jego brak?

Mam wrażenie, że to trochę jak budowanie dróg w Polsce. Budowniczy ma budować, inaczej jest dupa, nie budowniczy! Budują więc i budują. A z jakim skutkiem, każdy widzi.


M.

niedziela, 11 listopada 2012

Paranoje we dwoje. Polska i ja. 11 listopada.

Problemem współczesnej Polski , a przynajmniej części jej mieszkańców, coraz częściej są teorie spiskowe i brak zaufania do kogokolwiek. O ile nie byłoby w tym nic dziwnego i nic złego, gdyby (tak jak do tej pory) węszący spiski działali w swoim małym spiskowym światku, o tyle jeżeli quasi problem zaczyna pojawiać się w przestrzeni publicznej za przyzwoleniem mediów, z ust wodza jednej z czołowych polskich partii politycznych, to zaczyna dziać się źle.

Dziać źle, co oczywiste, zaczęło się już dawno, dawno temu. Można by nawet pokusić się o stwierdzenie, że nigdy nie było dobrze. W Polsce przeświadczenie o potrzebie kopania i gnojenia na każdym kroku władzy (którą, de facto sami wybieramy) jest tak duże, że nawet rząd utworzony z samych etyków i intelektualistów poległby. Problem jest w tym, że przeciętny Polak nie rozumie instytucji państwa. Nie ma pojęcia o mechanizmach administracyjnych! Wszyscy natomiast wiedzą, że jest źle, że powinno być inaczej, tylko jakoś pomysłów na zmiany nie widać. Nie widać dlatego, że często zmiany w dotychczasowym prawie i ich wprowadzenie mogłoby stworzyć jeszcze większy bałagan, i wygenerować jeszcze większe koszty. Nie oznacza to, że nie należy niczego zmieniać, oznacza  to jedynie tyle, że nie wszystkie zmiany mogą nastąpić tak szybko jak powinny. Niczyja w tym wina. 

Nie staram się teraz wybielić polskiej polityki. Stwierdzam jedynie, że za mało w krytyce społeczeństwa jest treści merytorycznych, a za dużo emocjonalnych. Czasami decyzje rządzących są absurdalne i abstrakcyjne, czasami decydenci manipulują, tworzą swoje gierki, układy, systemy - byle dorobić na boku, a przy okazji pozwolić dorobić całej rodzinie. Dlatego też w normalnym kraju dużą rolę odgrywają mass-media. 

Ostatnimi czasy jednak mamy kryzys zaufania wobec władzy i wobec mediów. Kryzys stworzony dzięki skrajnie prawicowym partiom. To co dziś śledzę, 11 listopada - Marsz Niepodległości, ONR. A wcześniej PiS, Rydzyk, TvTrwam. Ciężko spojrzeć na to inaczej. Byłbym w stanie zrozumieć brak zaufania do jeden stacji, natomiast przeglądając grafiki wyżej wymienionych ugrupowań, okazuje się, że już nie tylko TVN, ale i Polsat,  i TVP nas okłamują. 

Okłamują nas wszystkie media i wszystkie partie, poza tą jedną, wybraną przez Boga. Takie podejście i pranie umysłów ludzi popierających powyższe ugrupowania może być bardzo niebezpieczne w skutkach. Paranoję, którą odczuwają ci ludzie widać już dookoła. Pytanie brzmi - jak daleko to zajdzie? Przecież człowiek, który uważa, że cały świat uwziął się na niego, jest niebezpieczny dla społeczeństwa. A takimi informacjami bombardowani są współcześni ludzie skrajnej prawicy, okazuje się, że ludzie ci mogą oglądać programy jednej słusznej stacji telewizyjnej, słuchać jednego słusznego radia i czytać dwa, czy trzy słuszne pisma. Czy na prawicy właśnie umiera wolność słowa, poglądów?

Ze środowiskami lewicowymi, centrolewicowymi, centralnymi i centroprawicowymi jest o tyle lepiej, że potrafią oddzielić ziarno od plew, filtrować informację. Środowiska te, mimo różniących je poglądów, potrafią myśleć i osiągać w wielu sytuacjach konsensus. Jednak historia nam podpowiada, że najłatwiej rządzi się głupim ludem, wierzącym święcie w racje wodza, myślenie zawsze było tępione przez totalitarne władze.

Dziś będziemy znów mieć przykład jak nazywający się "prawdziwymi patriotami" ONR-owcy zniszczą kilka przystanków, wyrwą trochę kostki brukowej aby powybijać kilka okien, spalą jakiś wóz transmisyjny i pobiją gros ludzi idących w innych marszach. Taki to patriotyzm ludzi głupich, w ich przekonaniu muszą walczyć właśnie z głupotą, lewackim ścierwem i propagandą, ale w swoich górnolotnych wyobrażeniach nie potrafią skonstatować, że niszcząc infrastrukturę miejską, niszczą coś za co poniekąd sami płacą.

M.

sobota, 14 kwietnia 2012

Titanic 3D!

                                                                                [www.filmweb.pl]

Dobrze pamiętam ten czas, kiedy Titanic miał swą premierę, kiedy został okrzyknięty jednym z najlepszych filmów świata, aby później zdobyć aż jedenaście Oskarów! Pamiętam też, że miałem wtedy może osiem, może dziewięć lat i bardzo chciałem ów film w kinie obejrzeć. Jeszcze lepiej pamiętam, że zrobić tego nie mogłem, bo byłem po prostu za młody. Umysł dziecka jednak nie potrafi zaakceptować tak głupiego powodu niemożności pójścia na seans, jak narzucone z góry przez kogoś, nie wiadomo kogo, minimum wiekowe. Dlatego też, jako dziecko wykazujące się błyskotliwą inteligencją, zaproponowałem rodzicom, aby przemycili mnie w walizce na salę kinową. Któż by spostrzegł?! Nikt! Walizka była pomysłem świetnym, jako że budowy jestem raczej wątłej, bez problemu mógłbym się doń zmieścić i jazda! Nie pomyślałem tylko, że nie mamy w domu walizki. Zresztą to chyba nie był jedyny powód, dla którego rodzice nie zabrali mnie ze sobą do kina...

Pamiętam też jak w końcu Titanic wszedł na srebrny ekran i mogłem obejrzeć film marzeń, cóż może cali przekątnej trochę mniej miał ekran mojego telewizora niż ten kinowy, ale wrażenie i tak było piorunujące. Piorunujące - tak, jednak nie poczułem się na tyle wzruszony aby płakać. To był błąd - jak myślałem. Czułem ogromną, olbrzymią presję społeczną! Na filmie Titanic musisz płakać, jest to tak romantyczna, dramatyczna, łzawa historia. Miłość, nienawiść, śmierć - brzmi banalnie. Może i tak, natomiast ową presję czułem i nie potrafiłem się tej presji poddać. Nie płakałem przez cały film, chociaż naturalnie było mi w pewien sposób przykro. Zresztą co dziesięciolatek może odczuwać widząc wielką miłosną opowieść, skoro miłości romantycznej nie miał okazji poznać. W każdym razie presja, którą odczuwałem wygrała podczas napisów końcowych. Wymusiłem kilka łez i poczułem katharsis! Tak, byłem wolny! Wypłakałem te emocje i w szkole mogłem się pochwalić, że też jestem tak wrażliwy jak wszyscy inni...

Możliwość powrócenia do klasyki amerykańskiego kina po piętnastu latach była czymś niesamowitym. Niesamowitym dlatego, że nigdy nie spodziewałem się, że uda mi się zobaczyć Titanica w kinie. Zwykłem dzielić filmy pojawiające się w kinie na te kinowe, i te, które obejrzane na mniejszym ekranie nie tracą na swej wartości. Titanic z pewnością jest filmem kinowym. Zaskakujący jest fakt, że reklama Play zrobiona w 3D była lepszej jakości niż sam film. Wmawiane nam użycie techniki 3D jest jedną wielką pomyłką i wkrętem, jednak film sam się broni, jest świetny sam w sobie i czy w 3D, czy nie, warto go zobaczyć na wielkim ekranie!


Oddany,
M.

środa, 28 marca 2012

Proces

"Uważasz to, co przyjaciele dla ciebie robią, za coś, co się samo przez się rozumie. Zresztą twoi przyjaciele, przynajmniej ja, robimy to chętnie. Nie chcę i nie potrzebuję też żadnej podzięki, jak tylko, byś mnie kochał." Proces, F. Kafka

środa, 21 marca 2012

Jeszcze czekam.



Pierwszy to dzień wiosny, dzień wagarowicza.
Życie! Och! - do życia budzić się powinno!
Ciekawe czy czytasz ten mój list z ukrycia,
ciekawe czy czujesz jak mi pisząc zimno.

Pierwszy to dzień życia, dzień, cóż, odrodzenia,
chociaż topi smutki, topi też wspomnienia.
Droga moja kręta, tu szlaban, tam tory,
nie chcę się zatrzymać, chcąc dać Ci dziś fory.


Może stąd się dowiesz, co siedzi w mej głowie,
tego sam nie powiem, nikt też nie wypowie.


Kiedy mgła zawłaszczy nasze wspólne plany,
ja nic nie poczuję, czując się kochany.
Choć głową uderzę
               o twarde kamienie,
labirynt czeluści,
               kolejne zgubienie...


Chyba stąd się dowiesz, co siedzi w mej głowie,
tego sam nie powiem, nikt też nie dopowie.


Szukając mnie tu,
odnajdziesz mnie tam.
Jeśli będę czekał...,
może pójdę sam?
/Pewnie będę czekał,
zanim pójdę sam.
Jeśli będziesz czekać,
pewnie pójdę sam./

Oddany,
M.



poniedziałek, 19 marca 2012

Słowo.

Słowo, od niego podobno się zaczęło. "Na początku było słowo, a słowo ciałem się stało". Mówią, że to właśnie od słowa wszystko pochodzi. A co jeżeli nie słowo wypowiedziane? Myśl! Może to niewypowiedziana myśl tworzy słowa, które ciało może zwerbalizować. Ale czy myśl musi być słowem?

A co jeśli nie myśl, nie słowo. Świat zewnętrzny, zmysły, zdarzenia, sytuacje. Może to on, one. Pobudzają umysł. Umysł, który tworzy myśl, myśl, która jest odpowiedzią na otoczenie. "... słowo ciałem się stało..." - może więc na odwrót - ciało stworzyło słowo?

Słowo nigdy nie jest pierwsze. Zawsze było, jest i będzie wynikiem myśli.
A myśl reakcją.

Na co?


Oddany,
M.

wtorek, 13 marca 2012

Przestrzeń wspólna


Przestrzeń wspólna.


Homo est animal sociale
Człowiek jest istotą społeczną jak głosił Arystoteles. To właśnie dzięki społeczeństwu, albo przez nie, każda nowa w nim jednostka buduje swoją osobowość społeczną. W społeczeństwie człowiek może się realizować, może na nie oddziaływać ale musi liczyć się z reakcją na każdy swój czyn.  Akcja, reakcja - nim dziecko dowie się o takim prawie z lekcji fizyki, odczuje je nie raz, nie dwa na własnej skórze, podczas interakcji z dziećmi w przedszkolu. 
Bardzo bym chciał aby tekst ten został utrzymany w tym lekko patetycznym nastroju. Żeby atmosfera, którą spowodowało wspomnienie łacińskiej mądrości i imienia filozofa sprzed wieków opiewała między wersami, między słowami, aż do ostatniej kropki! NIESTETY. Magiczne puff. A może na szczęście? Na szczęście będzie znów z przymrużeniem oka i bez zbędnej pompa- bombastyczności! 

Homo homini lupus
Człowiek, człowiekowi wilkiem parafrazując Plauta. Wybaczcie, nie mogłem się powstrzymać, łacina rządzi. Chociaż prawda jest taka, że na polskim podwórku, na polskim chodniku i w polskim kinie (a jak!) łacina ma się dobrze, rodacy kochają przecinać nią zdania – dlatego ja kroję nią tekst, tnę na części, zamiast akapitów! Nie ma co jednak narzekać, Polak nie tylko łaciną na chodniku się posługuje, ale także śpiewnie atakuje angielskim, faktycznie, nie można zarzucić, że Polacy nie znają języków obcych! Oj znają, znają. Jednak mało są wrażliwi społecznie, chociaż zdarzy się, że starszej pani w przypływie nagłego heroizmu spowodowanego martyrologiczną nagonką polskiej kinematografii miejsca ustąpi w tramwaju młody chłopiec, czując przy tym napływ tak silnych emocji jakby co najmniej ową babcię (rodowitą Polkę na schwał!) uratował przed bliższym fizycznym kontaktem z jakimś dziadkiem z Wermachtu! Pot mu po czole spływa, słyszy oklaski motorniczego i podziw społeczny otula go jak dobrze ścięty kardigan. Może jednak Polacy to naród społecznie uwrażliwiony, tylko niemyślący społecznie?

Cogito ergo sum
Myślę więc jestem – Kartezjusz. Młodzieniec dostrzegł w końcu tę uroczą, biedną staruszkę (która prawdopodobnie od co najmniej piętnastu minut nad nim stała, dygotała, sapała i charkała) kiedy to zapach jej pamiętającej czasy Lenina wazeliny wywarł wystarczająco silną presję na jego receptorach węchu! Nie można więc zarzucić, że nie jest wrażliwy społecznie. Po prostu niewystarczająco jest spostrzegawczy, gdyby był, reakcja byłaby przecież natychmiastowa! Niespostrzegawczy Polak cechuje się też tym, że nie zauważa, że do autobusu chce wejść dwadzieścia osób, a cały przegub jest pusty. Stanie przy wejściu jak ta kłoda i nie ruszy, nie wejdzie sam głębiej, ale i innym nie da. "Jestem kłodą, jestem kłodą" zdaje się myśleć jegomość. W byciu kłodą pomaga stoicki spokój, niezwracanie uwagi na jakiekolwiek drgania egzogeniczne. Należy także być tak roztargnionym, że gdy kilka osób stojących za kłodą w autobusie chce wyjść, kłoda pośrodku wyjścia stać będzie, ale nie zmieni swojego położenia. "Jestem kłodą, jedyną kłodą w tym autobusie, spokój mnie ogarnia, jestem spokojem". Na pewno te kłody są wrażliwe społecznie, jednak niezbyt bystre, intelektualnie niedopracowane. Polacy w ogóle lubią być kłodami. Kłody pod nogi! To tak jak stanąć przy przejściu dla pieszych, ale stać tam i rozmawiać pięcioosobową grupą i nie przechodzić na drugą stronę mimo zielonego światła, zablokować w analogiczny sposób wąskie korytarze na uczelniach, dodatkowo wyciągając kłodkonóżki jak szlabany! To nie brak wrażliwości, to brak wystarczającej ilości zwojów mózgowych. Coś nie do nadrobienia! 

Ab alio exspectes, alteri quod feceris
Od innego oczekuj tego, co robisz drugiemu - to nie Yoda tylko Seneka. Spostrzegłem przeto ja, że moja społeczna wrażliwość wzrasta z każdym dniem, okazuje się, że można, że wcale nie boli, że wcale nie wymaga wielkiego wysiłku intelektualnego, trochę empatii. Empatia! Słowo klucz. Dlatego następnym razem jak będziecie w sklepie z ogromnym wózkiem z zakupami, przepuśćcie człowieka z butelką piwa, niech nie czeka piętnastu minut spragniony biedaczek! Rozmawiając w grupie zejdźcie z najbardziej ruchliwej części chodnika czy korytarza! A w autobusie myślcie o sobie raczej jako o brzozie, niż o dębie, a najlepiej jak o gazie a nie o g****e. 

Karakuliambro! 

środa, 25 stycznia 2012

Same FUSY!

Miałem dziś okazję wstąpić do uroczej herbaciarni położonej nieopodal Rynku Starego Miasta, ul. Nowomiejska 10 (Warszawa)! Już na wstępie, na dzień dobry powitało mnie mile dla oka przystrojone wejście. Po przejściu przez krótki korytarz stanąłem z niepokojem na krawędzi, przede mną kilka stromych stopni prosto (a właściwie po skosie) do serca herbaciarni!

Surowe i ciepłe, to dwa słowa które najlepiej oddają wystrój owego wnętrza. Surowe ze względu na kamienno-drewniane wykończenie, sztywne drewniane krzesła o wysokim oparciu, betonowe plamy na ścianach przyozdobione bardzo delikatnymi wzorami. Ciepły ze względu na kolory (ale i temperaturę!), ceglaste łuki, drewniane meble, stoły z podświetlanymi kamiennymi (?) blatami, świeczki i Panią w długiej spódnicy dającą wrażenie przebywania w zupełnie innym świecie!

W tle słyszymy cichą i spokojną muzykę, często instrumentalną, do ręki dostajemy menu o okładce z drewna. Mamy do wyboru sto trzydzieści rodzajów herbaty, może nie tyle rodzajów co mieszanek. Dokonanie wyboru staje się więc nie lada wyzwaniem dla osób mających problem z podejmowaniem decyzji! Istnieją mieszanki wspomagane mocniejszymi trunkami i specjalne zimowe menu rozgrzewające, w którym znajdziemy malinówko-imbirówkę, oczywiście w postaci grzańca! Nie da się ukryć - imbir jest ścierany na miejscu, prosto do napoju, co czyni jego smak bardzo mocnym. Do tego w rozgrzewającym menu nie zabrakło także kultowej, kojarzącej się raczej ze stokiem, szarlotki na ciepło... także w opcji z lodami. (Całkiem smaczna! Chociaż dla mnie ciut za słodka.) Mówiąc już o łakociach, należy też wspomnieć, że ceny takich przyjemności wahają się od ok. 14, 15 zł. do ok. 40 zł. za herbatę (podawaną w dzbanuszkach).

Same Fusy z pewnością są ciekawą alternatywą na spędzenie miłego wieczoru w świecie, gdzie wszystko jest do góry nogami*, wśród uspokajającej muzyki i ludzi, którzy mówiąc nie krzyczą. Małe herbaciane niebo, odrobina relaksu i oczyszczenia.

Polecam!

Oddany,
M.



* zwróćcie uwagę na fotografie na ścianach

PS
Warto wspomnieć o obsłudze, która jest naprawdę nastawiona na klienta, szczególnie tego niezdecydowanego - podawane są próbki mieszanek do powąchania. Warto też dodać, że cukier mają magiczny (gruby, brązowy, kandyzowany).

wtorek, 17 stycznia 2012

niespełnienie

z cyklu songwriter



metaliczne atakują
chłodną amunicją chmury
dziś emocje wymrażają
jutro zapładniają umysł

myślą co wyryje jamy
co przegryzie połączenia
zbudzi z niepewności chaos
uśpi cele i dążenia

stworzy pozór defetyzmu
pod osłoną bezpieczeństwa
uspokoi wszystkie zmysły.
od niechcenia do szaleństwa


poniedziałek, 16 stycznia 2012

Tożsamość

Z cyklu songwriter



poznałem dzisiaj nowy smak
sklejone usta opór warg
szalone zmysły węch i słuch
szalone próby dotknąć czuć

usta zamknięte wiem co jem
bez smaku przecież obejdę się
mam cztery inne pomogą mi
zmysły niewinne skorzystam z nich

na cztery strony zawsze patrz
gdy zmysł cię zmyli poświęć czas
i nie oceniaj teraz tu
pochopność wiedźma zwala z nóg



tylko zera nie zmieniają sumy
tylko one nie robią różnicy
jednak kiedy zechcą się pomnożyć
mogą zniszczyć całą twą tożsamość