środa, 19 października 2011

BIOS


zdigitalizowane ciała to naszego wieku chała
niezdigitalizowane dusze cierpią w nich katusze


zanim przekaźnik ciepła zerwie połączenie
zanim rozplotą się przewody naszych ciał
zapisz na mym dysku enigmatyczne spostrzeżenie
zapisz na mym dysku cyfrowy znak

w żarówce rozbłyśnie
magia elektryki
autobus przyjedzie
wyjątkowo na czas

wykasujesz wszystkie
tymczasowe pliki
pozbywając się
niedokończonych zdań








wtorek, 27 września 2011

w kraterze gdzie

kosmiczny pył

przykryje mnie


meteoru sznyt

blichtr supernowej

mlecznej drogi smak


popadniemy w głębię

czarnej kosmosu pożeraczki

popadniemy w głębię

czarnej kosmosu pożeraczki





środa, 27 lipca 2011

Błądzę w istocie.

Czasami przez minutę pomyślę, że uda mi się dojść do sedna. Sześćdziesiąt sekund, jedna po drugiej. Najpierw delikatnie, by nie czuć zawodu. Przy dwudziestu pięciu serce bije szybciej i krew rozbija się o ściany naczyń. Przy czterdziestce, jak to zwykle bywa, znak zapytania i wykrzyknik na ostrzeżenie. Potem dochodzę do dna, bo już wiem, że to się nie uda. Minęła minuta i wracam do siebie. Znów wiem, że tu mi najlepiej.

niedziela, 12 czerwca 2011

Nie generuję głębszej refleksji.

Nie generuję głębszej refleksji, bo nie to jest moją zachcianką. Zachcianką, misją, wizją, potrzebą wobec świata, wobec słowa. Nie generuję głębszej refleksji – nie mam na głębsze refleksje czasu. Zresztą nie czuję takiej potrzeby, każdy głębsze refleksje generuje właśnie gdzieś w swojej głowie… i to zazwyczaj w stanach depresyjnych, melancholijnych.

Moim celem nie jest generowanie głębszych refleksji, a jedynie ukazanie subiektywnego opisu świata. Zależy mi na uchwyceniu obrazków, obrazków stworzonych w mojej głowie ot tak, obrazków stworzonych przez moje życie i innych obrazków, których genezy podać nie mogę, lub nie chcę, lub nie potrafię… najzwyczajniej w świecie.

Staram się jednak ów świat uchwycić w tych krótkich tekstach, ubrać w minimalistyczny ciągach słów. Minimalizuję słowo, maksymalizuję przekaz, ale nie głębszą refleksję, przekaz, czasem prosty do bulu (pis. spec.) [skrót spec.]. Czasem tak prosty, że aż wstyd mi taki przekaz wysyłać w świat, ale skoro mam taką potrzebę, skoro zauważam, że nie każdy zauważa, że powinien był już dawno zauważyć, że zauważenie tego na co zwracam uwagę, jest ów zauważenia warte, a wręcz konieczne, potrzebne w moim odbiorze świata.

Zresztą.

Zawsze tak pisałem. Pisząc wypracowania na lekcje polskiego, eseje, rozprawki, cokolwiek. Zawsze zakończenie budowałem tak, żeby ostatnie zdanie było swego rodzaju intrygującym podsumowaniem poprzednich. Nie wiem na ile mi to wychodziło, ale takie miałem założenie, żeby tekst nigdy nie umierał z ostatnim słowem. Bo co to za tekst? Tym samym ustawiłem się teraz w nieciekawej pozycji, jestem zmuszony do wygenerowania zdania pointy.

Nie generuję głębszej refleksji, lecz od refleksji nie uciekam. Rysuję świat punktowo. Łączenie punktów jest kluczem do zobaczenia co przedstawia dany obrazek – jak w książeczkach dla dzieci. Dosłownie. Nie zawsze między słowami, między wierszami, między akapitami, kropkami i przecinkami. Nie generuję głębszej refleksji, ale jakąś na pewno, tylko czy jakaś jest lepsza od głębszej, czy jeżeli jakąś to może lepiej w ogóle, czy jeżeli nie możesz być Nosowską tekstu piosenki, to zostań Dodą?

 

Oddany,

M.

sobota, 11 czerwca 2011

Naturalna tendencja.

Odkryłem w sobie coś nowego. Nowego ale i jakże naturalnego. Nie, nie jest to nowatorskie, ani ekscentryczne, może trochę. A może wręcz przeciwnie! O swojej nowej cesze dowiedziałem się już dawno, ale ów wiedzę zatajałem… głównie przed samym sobą. Czasem tak jest, czasem tak właśnie człowiek miewa, że woli coś zataić, zepchnąć na drugi plan, zamieść pod dywan, schować do szafy, a po co? A no żeby lepiej się poczuć, ot. Żeby zapomnieć, mieć mniej trosk. Toż to zabawne, jak istota myśląca, wymyśla tak okrężne ścieżki. Niby wygodniej powinno być zmierzyć się z tym co usilnie staramy się zakopać, po prostu, choćby po to, żeby mieć święty spokój. Ale jednak bardzo często tego nie robimy, ja również. Wolę porządkować przez upychanie niźli przez oczyszczanie.

To jak tworzenie burdelu. Trochę zużyte, trochę wyświechtane, trochę niechciane, niech puści się w niepamięć. Zawsze po drugiej stronie stoi ów podejście czyścioszka. Usuń to co niepotrzebne, ciesz się czystą, klarowną przestrzenią. Ale po raz kolejny – wiem co jest dla mnie dobre, lepsze. Wiąże się to po części z jedną z zasad racjonalnego wyboru, umiem porównać, umiem wybrać… ale jak wiadomo, człowiek racjonalnie nie wybiera… tak i ja. Wiem co dla mnie dobre, lepsze, ciekawsze, ale robię na opak i siedzę w burdelu, upycham brudy w starej szafie, a kurz zamiatam pod dywan, a właściwie skrzętnie pod wykładzinę w kuchni.

Wracając do mojej cechy, której nie ujawniłem jeszcze, chociaż taka naturalna. Posiadam naturalną tendencję do odpychania. Nie chodzi tu chyba o fizyczność, chociaż, któż wie. W centrum handlowym może i faktycznie na mój widok otwierają się jakieś drzwi, ale innych przypadków do tej pory nie doświadczyłem, z czego wnioskuję, że jednak prawa fizyki mało mają wspólnego z moim odpychaniem. Pewnie można trochę porównać moje tendencje do tendencji magnesu… ale to jednak nie tak, to jednak nie to, nie mam nic wspólnego z ferromagnetykami! Chociaż tak jak i magnesu natura to odpychać te same bieguny magnetyczne od siebie, to może i moja odpychać. Odpychać ludzi.

No po prostu potrafić inaczej nie potrafię.

N-i-e potrafię. A potem usiądę i napiszę te głupoty co wyżej, bo mam wyrzuty sumienia, że odpycham, a może nie powinienem, może nie wypada, może mam wyrzuty bo nie chcę, ale muszę.

 

PS

A teraz chwila o wolności słowa:

Postanowiłem wpaść na wyżej wspomniany koncert manifestujący potrzebę wolności słowa, i tego się trzymajmy. Nie ma chyba nic ważniejszego.

 

Oddany

M.

poniedziałek, 30 maja 2011

…or gas, M.?

W zamierzchłych czasach, kiedy moje pokolenie nie było jeszcze raczkującym… kiedy nasi rodzice, rodzice mojego, wtedy przyszłego, pokolenia żyli u progu upadającego socjalizmu, pewna młoda dama zaprezentowała poglądy wyemancypowanej kobiety. Zacząłem trochę wymijająco, a przecież temat jest jasny, posłuchajcie!

Wszystko czego dziś chcę.
Młoda Pani Iza obalić próbowała dotychczasowy pogląd, że to mężczyźni traktują seks i kobiety materialnie, odwracając w wykonywanym przez siebie utworze role…! “Wszystko czego dziś chcę, pamiętaj o tym, polecieć chcę tam i z powrotem, z ramion twych wprost do nieba!”. Czyli /nic o mnie beze mnie/ pomyślał mężczyzna. Ale może zostawmy zamierzchłe czasy kultury masowej za sobą, ile pań myślało podobnie? Nie wiadomo. Ile z nich jest dziś naszymi matkami… tracąc cnotę z taką werwą, z takim podejściem! Żeby nie budować patetycznego przesłania, nie zatracić się w problematyce damsko-męskiej, bo nie o tym ten tekst traktować ma, pominę tryskającą Marysię Peszek, orgazmy na pentagramach Pidżamy Porno i szybko przeskoczę do kolejnej - masowej, niewybrednej rozrywki…
Tura tura.
   “A mapka też kurwa, z pizdy wzięta, sklejona orgazmem!” – cokolwiek to w zamyśle miało oznaczać, przesłanie ma jedno, wulgarne. Ale wulgarny orgazm to też orgazm, pamiętajmy o tym! Także, kto co lubi, do boju!!! Temat uniwersytucji… co za różnica, kto się puszcza? Student też człowiek, a zapewne od przeciętnego człowieka różni go to, że ma większe wymagania, większe ambicje… a jak do nich dąży? Jego sprawa, pif! paf! kolejny strzał i kilka stów w portfelu. Zainteresował mnie jednak artykuł o Licheniu w jednym z marcowych numerów Polityki. Przytoczyłem go większości moich znajomych, niektórzy się śmiali, inni uciekali i nie wiem czy uda mi się z nimi kiedykolwiek, po takiej traumie, złapać ponowny kontakt. Ale wróćmy do rzeczy – listy zbłąkanych dusz do pewnego licheńskiego księdza: “Mąż: „Jeśli kobieta nie dostała orgazmu, a pełny stosunek się odbył, czy mąż może ją po nim pieścić aż do osiągnięcia orgazmu?”. W odpowiedzi: „Kobiety są o wiele bardziej skomplikowane w obsłudze. Szczególnie dotyczy to młodych małżeństw, gdy on ma trudności z opanowaniem podniecenia, a ona się jeszcze nie rozgrzała. Mąż po szczytowaniu powinien zadbać, by żona nie została sama gdzieś pośrodku drogi i doprowadzić ją pieszczotami do orgazmu. Dopiero wtedy kończy się pełne zespolenie intymne”. Żona: „Współżyłam z mężem i nie miałam orgazmu w trakcie stosunku, więc mąż starał się mnie zaspokoić po. Wszystko trwało sekundy. Potem zastanawiałam się, czy to nie były dwa orgazmy podczas jednego stosunku?” W odpowiedzi: „Ilość orgazmów nie podlega ocenie moralnej”. Żona: „Osiągam orgazm tylko łechtaczkowy. Problem polega na tym, że mąż doprowadza mnie do niego bezpośrednio przed współżyciem. Proszę Brata, nie wiem, czy to jest już grzech ciężki?”. W odpowiedzi: „Proszę przyjąć zasadę, że pieszczoty, czyli odbywanie gry wstępnej, są zgodne z planem Boga. Nie są grzechem ani ciężkim, ani nawet powszednim”.” Więcej tu...Tekst ten nie podlega ocenie moralnej, tak jak ilość orgazmów u kobiet. A’propos – ostatnio przeczytałem, że mężczyzna ma tego pecha (szczęście?), że nie może orgazmu udawać… i co tu począć?

stres

Pobawmy się, pobawmy się. Zagrajmy w klasy. Porzucajmy piłką. Odpocznijmy na trawie. Posłuchajmy rozmów ludzi. I nagle wszystko wydaje się takie proste, takie zwykle, trywialne.

To nic, że z tyłu głowy pozostaje wciąż myśl o tej musze, co ją ktoś pacnął.

wtorek, 22 marca 2011

***

Cicho, cicho, tu nie ma nikogo,

zaskrzypiał pies drewnianą podłogą.

Koty na dachach spijają deszcz,

kominy chmurzą – duchowy ich ziew.

 

Między tobą a mną – tu nie ma nikogo,

znój w ciałach tylko zatacza się błogo.

Kropla z sufitu to pot, czy to deszcz,

papierosa dym dziś strzela w twą pierś.

 

Za oknem pękniętym, pęknięta jest twarz,

to truje, to psuje, przebiega w nim czas.

Zwiędły parapet, rozdarte zasłony,

rodzi się wiatr, konają kolory.

sobota, 5 marca 2011

In memorial

Tak nam jest daleko do tych pierwszych dni,

idź już i nie zwlekaj,

przecież to nie my!

Utoniemy, to nie my!

A.O.

piątek, 25 lutego 2011

Warszawska bezpłodność.

Dobry wieczór!

Poczułem się zobowiązany w końcu napisać kilka słów. Nie zobowiązany wobec czytelników wątpliwego istnienia, co wobec siebie. Marnując czas na planowaniu coraz to nowszych, słomianych idei dalszego postępowania, zapominam o tym całym własnym ogródku.

Bezpłodność warszawska dała mi się we znaki. Nie, nie brak czasu, chęci. Nawet nie brak wydarzeń w moim życiu, ciekawych, załamujących, rozweselających. Wszystko co powyżej występuje u mnie na co dzień. Ograniczeniem jestem chyba sam ja. Bezpłodny jak nigdy.

Chociaż, wychodząc z założenia, że aby móc posiadać dzieci, winno się najpierw posiadać warunki, także materialne, do możliwie jak najlepszego ich wychowania. Może tak samo u mnie. Najsampierw muszę posiąść to coś, żeby nie wydawać na świat potomstwa skazanego na niepowodzenie, obśmianie i ubóstwo.

Zawsze oddany,

M.

czwartek, 6 stycznia 2011

Dzień.

Ostatni dzień spędzili głównie leżąc w łóżku, zajmując się sobą, książkami i filmami, których do tej pory nie mieli okazji przeczytać czy obejrzeć. Szybki szus w stronę kuchni czy łazienki, tylko na chwilę przerywał im hedonistyczne przedpołudnie.

Właśnie to łóżko, to 3,6 metra kwadratowego powierzchni stało się w tym dniu całym ich światem. A cokolwiek z niego spadło, uciekło w przestrzeń niezbadaną, znikając w próżni.

Dym papierosowy i krople wina oddziaływały na nich ze zdwojoną mocą. Nastrojowa muzyka wydobywająca się z owego dziwnego niebytu, łechtała jeszcze bardziej ich wariujące zmysły…

Nie, nie, sąsiedzi nie wyszli na papierosa.

Tylko ktoś spadł, odleciał w przestrzeń nieznaną, zniknął, zgubił się, zaplątał w tej okropnej sieci nicości.