niedziela, 25 lipca 2010

Zwiedź nie zawiedź.

Siedział samotnie na parapecie. Na parapecie własnych myśli za którym okno zamknięte, lecz nie w pełni szczelne. W co zimniejszy wieczór, jego myśli rozwiewane po całym pokoju i kuchni - jak pierze, które kiedyś tam położył bezmyślnie, zamiast wyrzucić, wyrzucić pierze, które uciekło z jego poduszki. Poduszki towarzyszącej mu od lat wczesnego dzieciństwa. 

Nagle wstał, a może to jego myśli powędrowały na spacer, zerwały się z parapetu, przedostały przez szczeliny starego drewnianego okna. Znalazł się w parku, rozległym, białym od śnieżnego puchu. Orzeźwiający wiatr zawiał go w stronę lasu.

Rozmawiał z ptakami, wróblami miejskimi, gołębiami rynkowymi, w lesie jednak uświadczył rozmów lisów i wiewiórek. Poznał norę starego kreta, usłyszał historię o myśliwym, o minach wojennych, o sidłach i pułapkach, o rebeliantach i o dziewczynkach wiejskich szukających grzybów i jagód.

Słoneczny promień uniósł go wprost do niebios, poleciał nad jezioro, odbił się od niego prosto w twarz starego człowieka. Przechadzał się ścieżkami jego zmarszczek, poznając historię życia. Był w kanonie rodzinnym, to ta długa i głęboka pozioma zmarszczka na czole, właściwie cały kompleks zmarszczek tworzących się na skutek marszczenia owego czoła wobec decyzji najbliższych, dla których chce się jak najlepiej. Na łzie spłynął do zmarszczek radości, to te mniejsze, występujące jednak z większą częstotliwością  zaraz za kącikami ust. Wraz z tymi w kącikach oczu tworzą panoramę uśmiechu, wszystkich chwil spełnienia i czystego szczęścia.

Blisko stamtąd do pasma zmarszczek żałobnych. To one wykrzywiają usta na kształt podkowy, kumulują się w okolicach brody, czasami mieszają z tymi im przeciwnymi, szczęśliwymi. Rzadko do tego pasma dopływa też strumień łez, trzeba jeszcze obejść usta, wysuszone, popękane, bez koloru i wyrazu. Koryto rzeźbione przez łzy, nadaje kształtu całej twarzy, buduje ją jak i charakter jej właściciela, opiewa granice nosa….

Wraz z łzą został starty przez starą spracowaną dłoń, wyparował. By znów powrócić z deszczem przeciekającym przez nieszczelne okno – na parapet.