wtorek, 15 lipca 2014

Skacz kochanie

Nieszczęśliwi frustraci biegają dziesiątego każdego miesiąca po Krakowskim Przedmieściu. Mają już nawet składany krzyż - można pokrzyczeć, a potem schować do torebki i grzecznie wrócić do domu. Praktyczne i dosyć nowoczesne podejście. Nieopodal nich w przyjemnych kawiarniach, w promieniach popołudniowego, letniego słońca siedzą inni, mniej sfrustrowani, mniej smutni, ale także biegający. Czasem po mieście w pośpiechu, a czasem po parku dla przyjemności. Zderzenie skrajności coraz mniej sobą zainteresowanych. Przyzwyczajenie. Przyzwyczajenie prowadzi do tolerancji, a może po prostu akceptacji sytuacji, w której chcąc nie chcąc się znaleźliśmy, której nie sposób zmienić.

Tak bardzo jestem szczęśliwy, że aż muszę być smutny - dla równowagi. Smutek ten powoduje, że piszę ten tekst. Wylewam żale łzawiąc całkowicie wewnętrznie. Akceptuję świat mnie otaczający, staram się. Jestem tak bardzo trzeźwy. Za trzeźwy, zbyt trzeźwo myślący, zbyt analizujący. A tak łatwo byłoby żyć uciekając od tych myśli. Nadczynność mojego umysłu, potrzeba ciągłych bodźców, trud w wyciszeniu, bezsenność. Tak bardzo akceptuję to otoczenie mi najbliższe, a tak bardzo nie potrafię zaakceptować smutku tych ludzi. Tych spod krzyża, tych z kawiarni i tych mi dalszych i bliższych, szczególnie, gdy widzę na ich twarzach uśmiech, a wiem, że kryje się za nim coś strasznego.

m.